Dzieciństwo pamiętam przede wszystkim jako obraz i zapach, dźwięk był dopełnieniem ale jego zapis pojawił się później. Każdą porę roku, każde święto utrwalałem wspomnieniem.
W wiosenne roztopy w cienkich jak nitka strumykach wodowaliśmy różnego rodzaju dziecięce statki. Latem słońce roztapiało nam lody na patyku, a wychodząc grać w piłkę z kolegami wracaliśmy dopiero późnym wieczorem. Jesienią mnóstwo kolorowych liści zasłaniało nam chodnik, a kasztany i żołędzie przybierały kształty niezwykłych postaci. Zimą sanki, na których ciągnął mnie tata zostawiały długi, głęboki ślad, a spod jego stóp słyszałem charakterystyczne trzeszczenie ugniatanego śniegu.
Cechą wspólną tych wszystkich dziecięcych obrazów był dla mnie zachód słońca nad miastem. Chowało się ono gdzieś za blokami lub stopniowo wtapiało pomiędzy drzewa aby nagle zgasnąć, dzień minął lepszy lub gorszy, a ja z oporem kładłem się spać.
Obecnie barwy te powracają - przejaskrawione i rozmyte jak wspomnienia, przywołując chwile z tamtych nieodległych przecież lat.
Lubię mieć każdej jesieni kasztan w każdej kurtce. Gdzieś to z dzieciństwa, z uliczek niebuszewskich w Szczecinie.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, po co były te kasztany, ale przez wszystkie ulice wszystkich miast mojego dorosłego świata, są te pośród domów brzaski, te wśród nich zmroki i te kasztany w kieszeni.
Miasto budzi się, idę kupić bułki na śniadanie, ściskam w kieszeni kasztan. Wszystko jest na swoim miejscu.
Dzieciństwa, jakże odległy dla mnie temat - beztroska = brak codziennych obaw o to, co ma nadejść.
OdpowiedzUsuńZa to poranne czy wieczorne niebo nigdy nie traci swojego wizerunku - jest zmienne z natury, powtarzalne i niczym już mnie nie zaskoczy.
Czarek nosi w kieszeniach kasztany, ja - wspomnienia zapisane na byle czym, ale przynajmniej pamiętam czego dotyczą, o ile zdołam je odczytać.