Jako dziecko, chodziłem do Parku Saskiego przez niemal cały rok. W lecie do łabędzi - których jakoś tak teraz po "ptasiej grypie" nagle zabrakło a zastąpiły je kaczki. W zimę oczywiście na sanki, wiosną - po to by w wąskich strumykach wodować statki - tratwy - w zasadzie z wszystkiego co pływa. A jesienią? Cóż... wtedy szliśmy na kasztany! Jako, że drzewa te z uwagi na swoje rozmiary zdecydowanie się wyróżniały, każde dziecko trafiało tam bezbłędnie.
Tymczasem od kilku lat lubelskie kasztanowce łatwiej wyłowić z rzędów drzew z zupełnie innego powodu. Choroba, którą są dotknięte to szrotówek kasztanowiec. Ot, zwykły motyl, którego dojrzała postać ma 8mm, larwy natomiast są tak niewielkie iż drążą tkankę liści, które szybko obumierają, podobnie jak dotknięte plagą drzewo. Exitus.
Jak widać leczenie nie przynosi spodziewanych efektów, a akcje grabienia liści to tylko akcje grabienia liści. Tymczasem okazuje się iż jednym z niewielu wrogów szrotówka są sikory. Stąd pytanie; czy jest szansa na zasiedlenie Ogrodu Saskiego tymi ptakami?
Spodziewając się żadnej lub jakiejś pokrętnej odpowiedzi mnożącej przeszkody, pogrążony i przygnębiony podkolorowałem szaro bure zdjęcie - jak babcię do trumny.
Cóż, w końcu czy przyszłe pokolenia muszą wiedzieć, że kiedyś tu takie drzewa rosły?
Cóż, w końcu czy przyszłe pokolenia muszą wiedzieć, że kiedyś tu takie drzewa rosły?
Jeśli już to "Szrotówek kasztanowcowiaczek".
OdpowiedzUsuńA jest to taka przebrzydła bestia, że żadna metoda nie da 100% efektów.
Lublin i tak całkiem nieźle sobie z nim radzi. 10 lat kemu kasztanowce traciły liście już na początku lata, teraz udaje się to trochę opóźnić. Niestety jak na razie całkiem pokonać się go nie da:(